Blog Post

Terapia małżonków, par i rodzin cz. VIII

Padre Camillo • lis 13, 2020

Wpływ rodziny pochodzenia i innych osób na rozwój życia emocjonalnego i osobowości

Ten rozdział będzie zawierał inny schemat, tzn. przedstawię troszkę treści z dzieciństwa, następnie umieszczę świadectwo i na zakończenie wyeksponuję treści Franka M. Dattilio z Podręcznika dla klinicystów pt: "Terapia poznawczo - behawioralna par i rodzin" powołując się na znane autorytety. Podobnie jak w poprzednim rozdziale będę podawał w nawiasie numer strony a cytowany tekst będę podawał pogrubioną kursywą. 

1. Przypominam sobie z moich lat młodości prace i obowiązki, które wraz z rodzeństwem podejmowaliśmy na zmianę. W skład tych obowiązków rodzinnych było np: przynoszenie węgla z szopy i palenie w piecu, sprzątanie domu, opieka nad młodszym rodzeństwem, pomoc w przygotowaniu obiadu, robienie prostych zakupów i inne prace w ogródku, i w polu. Mając 11 lat byłem włączony w wypełnianie niektórych prac. Przypominam sobie zrywanie wiśni z których mama robiła pyszne zabielane zupy. Najczęściej w ciągu tygodnia zasadniczym posiłkiem były zupy. Jedną z nich najczęściej była podawana tzw. staropolska zalewajka. Jeśli były np. pierogi, czy tzw. staropolskie "prazochy" z okrasą i z "zsiadłym mlekiem", to nie było wtedy zupy. Dwudaniowe obiady jadaliśmy tylko w niedziele, święta i zazwyczaj był to rosół z kury, gęsi, kaczki - no i na drugie danie mama nam serwowała ptasie mięso z ziemniakami i surówką z marchwi, buraka, sałaty, ogórka czy pomidorów. Ptactwo na obiad zabijał tata. Resztę prac dokonywała mama. My pomagaliśmy skubać ptactwo polewane wrzątkiem a później tata z mamą opalali je nad ogniem. Zaznaczę, że mimo liczniejszej rodziny wszyscy byli najedzeni i wdzięczni. Przygotowanie rosołu miało swój ceremoniał. Mama sama robiła makaron. Najpierw był zarabiany na tzw. "stolnicy", wałkowany a potem zawijany i krojony i wrzucany na wrzątek. Lubiłem być przy tej pracy z rodzeństwem ze względu na fakt, że mama zostawiała nam końcówki krojonego makaronu a my rozwijaliśmy te końcówki i kładliśmy na piec. Były to tzw. "macce" i był to smakowity aperitif przed obiadem. 
Pamiętam jak mama przygotowywała do słoików warzywa i owoce jako zapasy na zimę. Niedawno temu przygotowałem wg przepisu mamy dynię w zalewie kwaśno - słodkiej. Bywa, że częstuję tym przysmakiem osoby z rodziny i inne, które goszczę.

2. Przedstawię teraz świadectwo z dzieciństwa i młodości Grzegorza D. (pseudonim) "Ślązak" l. 50

A) "Moja historia….
Mając lat 13 tu i tam słyszałem, że do 18 roku życia będę przechodził najtrudniejszy okres w życiu. Będzie to okres buntu i dojrzewania – czas, 
w którym kończy się dzieciństwo, a zaczyna dotykanie prawdziwego życia ze wszystkimi tego konsekwencjami… Dużo o tym myślałem…
W wieku 13 lat ojciec przestaje mnie bić, ale przestaje też pić alkohol – staje się abstynentem. Niestety nie przekłada się to na nasze wzajemne relacje ojciec-syn. Dalej nie potrafimy znaleźć wspólnego języka, dalej nie okazuje mi żadnych uczuć wyższych. Tak już zostanie. 
Matka przechodzi operację usunięcia nerki, ale nie przestaje gnębić mnie psychicznie, zaś babcia, z którą mieszkamy – mam wrażenie – traktuje mnie gorzej niż intruza, który przypadkowo zagościł w „idealnej” rodzinie. Tylko ja tam nie pasuję, bo nie spełniam oczekiwań idealnego dziecka.

B) Tak oto wchodzę w wiek młodzieńczy – dawno po mutacji, wzrost 170 cm, silny fizycznie, jednak bardzo mocno pokaleczony psychicznie, jako efekt wyjątkowo ciężkiego dzieciństwa, które przeżyłem w hermetycznym gronie trzech wyżej wymienionych osób oraz ukochanego psa – małego kundelka, który z perspektywy czasu – okazuje się w tamtych latach jedynym, prawdziwym przyjacielem.
Sytuacja jest ciężka, a perspektywy niewesołe, tym bardziej, że goszcząc u moich kolegów zauważam, że ich relacje rodzinne są zupełnie inne. Jest miłość, przyjaźń, tolerancja. Ich więzi rodzinne są odmienne od moich, są postawione na mocnych fundamentach uczuć i wzajemnego szacunku. Wzajemnie się wspierają i pomagają sobie w życiu. To nie jest relacja, której ja doznaję w codziennym życiu. Ja doznaję na co dzień czegoś innego, czyli musztrowania jednego, nie mającego kompletnie nic do powiedzenia szeregowca przez trzech „nieomylnych” generałów-gnębicieli. Jak ja kolegom wtedy zazdrościłem… Tak potwornie było mi żal, że moi najbliżsi, to „najlepsze, najwspanialsze i najmądrzejsze” istoty – tylko na pokaz, tylko dla przekazu zewnętrznego, zaś to co się dzieje faktycznie w domu jest skrzętnie skrywane przed światem.
Tak kompletnie samotny, zestresowany, pełen kompleksów, o bardzo niskiej samoocenie, pokiereszowany psychicznie „jedynak”- Grzegorz wchodzi w młodzieńczy okres dojrzewania…

C) Z perspektywy czasu mam pewność, że wtedy w moim życiu zadziałał mój anioł stróż – Piotr. Gdyby nie jego interwencja, moje życie nie mogło się udać !!! A jednak !!!
Jako trzynastolatek pojechałem na obóz harcerski – pierwszy raz samodzielnie, bez rodziców, w obcym otoczeniu… Ten wyjazd – bardzo dla mnie trudny, uświadomił mi – dojrzewającej istocie kilka rzeczy. 

- Primo: Muszę wyrobić w sobie umiejętność samodzielnego radzenia z otaczającą mnie rzeczywistością. 

- Secundo: W życiu trzeba być walecznym optymistą – należy uczciwie i twardo trzeba walczyć o swoje. 

- Tertio: Mimo wszystko kocham na swój sposób swoich rodziców, bo tęsknię za nimi. Wtedy jeszcze może nie do końca to zrozumiałem, ale ten wyjazd mocno mnie zahartował i wzmocnił wewnętrznie.

D) Anioł stróż Piotr działał dalej – przez pięć kolejnych lat moje wakacyjne drogi kierował na oazy młodzieżowe, których myślą przewodnią było … „starego człowieka” oraz wieczerniki misyjne, na których nauczyłem się, że należy pomagać biedniejszym i bardziej cierpiącym niż ja, bo oto odkryłem, że są tacy na świecie i jest ich cała, ogromna rzesza. Tam przeszedłem prawdziwą formację duchową, tam znalazłem sens życia, tam zrozumiałem, że w życiu ważne są uczucia i wartości uniwersalne. A jedyna droga jaką warto w życiu podążać, to droga którą wyznaczył mi Pan Bóg, zaś krzyż który dla mnie przeznaczył, choć dość ciężki – jednak jest niezbędny i da się go nieść.
Choć te młodzieńcze lata nie były wcale łatwe – wręcz przeciwnie – z powodu głównie fatalnych rodzinnych relacji, były bardzo trudne – Piotr wyposażył mnie w pierwsze poważne doświadczenia życiowe, które pozwoliły mi na nieśmiałe próby stoczenia skutecznej walki o swoją przyszłość. Moje wakacyjne formacje uświadomiły mi, że w życiu trzeba mieć idola, kogoś, na kim mógłbym się wzorować, kogoś kogo mógłbym próbować naśladować i mieć poczucie, że jest obok mnie. Taką osobą stał się św. Jan Paweł II. Choć fizycznie był daleko, ale poczułem jego bliskość… Od tego momentu najważniejszym marzeniem stało się osobiste spotkanie „Karola”… Moje marzenie ziściło się wiele lat później w Castel Gandolfo i Watykanie – dzięki determinacji i pomocy … ojca… Ojcze – przy wszystkich Twoich niedoskonałościach, braku umiejętności nawiązania relacji ze mną, Twoim synem – dziękuję i jestem Ci za to wdzięczny do końca życia !!!
Tego, co wtedy mój idol-przyjaciel mi powiedział nigdy nie zapomnę. Po prostu nie da się. To wyryło zbyt głębokie piętno w moim sercu. Nie mam prawa tego zapomnieć! Nie mam prawa tego zaprzepaścić! Mimo całej mojej słabości, mimo wielu upadków, to dziedzictwo trwa we mnie. 
To dziedzictwo codziennie mówi mi: „wstań i idź, przeważnie pod wiatr i pod żadnym pozorem nie zabijaj w sobie dziecka…”
Tak – być przyzwoitym, to chyba najtrudniejsze, co w życiu spotyka człowieka…
Takie właśnie było to moje życie i dojrzewanie. Z jednej strony bardzo trudne relacje z ojcem. Brak umiejętności nawiązania prawdziwych relacji na linii ojciec-syn, brak umiejętności okazania ojcowskich uczuć, głęboko w mojej głowie zakorzeniony paniczny strach, że znowu mnie uderzy – trauma z dzieciństwa. Z drugiej zaś strony przykład wiary, pomoc w późniejszych, trudnych sytuacjach. 
Trochę inna sytuacja była z matką, która w sensie mentalnym – to wiem teraz, po latach – nie potrafiła sobie kompletnie poradzić z rolą matki-przyjaciela. Totalnie poddana ojcu, fatalnie przygotowana do roli rodzica przez swoją matkę, a moją babcię – nigdy nie posiadła umiejętności empatii i cierpliwości do własnego dziecka. Ale odwrotnie niż w stosunku do ojca, gdzie strach kompletnie przysłonił mi próbę rozwinięcia uczucia miłości do niego, tak w stosunku do matki na pierwszym miejscu była miłość, a potem rodziło się wiele rozczarowań poprzez jej zachowanie i brak empatii.
Uczciwie mówiąc – mam wiele żalu do swoich rodziców i babci za tamten okres, za kompletny brak umiejętności zbudowania relacji między nami, za brak empatii, za każdy cios i siniec, który musiałem ukrywać, za ciągłe poniżanie mnie, jako istoty ludzkiej i wieczne straszenie koniecznością wizyty u psychiatry… 
Jednak z perspektywy lat jestem wdzięczny za to, że zgodzili się na psa, za to, że pozwalali mi wyjeżdżać na wakacje, za każde zwyczajne, przyjazne słowo. Po latach patrzę na to inaczej i wiem, że intencje mieli dobre. Dlatego jestem wdzięczny za to, że próbowali, choć nie wychodziło im to „idealne” wychowywanie mnie na porządnego człowieka, za wspólne modlitwy, za to że dbali o moją katolicką formację, za wspólne święta, ale przede wszystkim za to, że świadomie, czy nie, zostawili mi trochę wolnej przestrzeni do tego, bym sam mógł ją spożytkować dla własnego rozwoju przy wydatnej pomocy mojego anioła stróża, który uchronił mnie od niechybnej katastrofy. 

E) Konkludując - dziś po wielu latach wiem jedno – wyszedłem z tego potwornie pokiereszowany i pokaleczony psychicznie, nie mam dzieci, bardzo długo miałem ogromne kompleksy, z którymi zmagałem się wiele długich lat – ale należało wybaczyć, co dawno uczyniłem… Wybaczyłem, ale nigdy nie zapomniałem… Do dnia dzisiejszego nurtuje mnie takie egzystencjalne pytanie … Jak gorliwi katolicy, mogli JEDNOCZEŚNIE stać się katami w sensie mentalnym i fizycznym swojego własnego, jedynego dziecka? Nic to – anioł stróż Piotr działa!!!
Dziś, po latach szanuję i wspieram rodziców, choć uczciwie powiem, z uczuciem miłości jest trudno… Taka moja ludzka ułomność, z którą staram się walczyć.
To taka retrospekcja z lat młodzieńczych… Natomiast po latach… Po latach jestem dużo starszy, bardziej doświadczony i wiem jedno – nie wyszedłem z tego okresu bez szwanku.
Wieloletnia walka z kompleksami, niską samooceną i traumą tamtych lat pozostawiła trwałe ślady w mojej poturbowanej psychice. Bardzo długo nie mogłem nawiązać normalnych relacji międzyludzkich. Bałem się okazywania uczuć, bałem się bliskości drugiego człowieka – zarówno w sferze próby nawiązania więzi psychicznej, jak i fizycznej. Lgnąłem do ludzi z jednej strony, bałem się ich – z drugiej. Taki paradoks. Ożeniłem się bardzo późno ze wspaniałą – starszą ode mnie parę lat kobietą, która w końcu zrozumiała moją pokręconą psychikę, ale też zajęło jej to trochę czasu… Zegar biologiczny wciąż niestety tykał… Nie mamy dzieci, co stanowi problem, jednak w tej sytuacji tworzymy udany związek, choć czegoś/kogoś bardzo brakuje…
Od dzieciństwa – trochę z przymusu, trochę z naturalnej potrzeby – moimi wielkimi przyjaciółmi były psy, które na swój sposób wypełniały lukę, jaka powstała w mojej psychice, i które nigdy mnie nie zdradziły… Po dłuższej przerwie w obcowaniu ze zwierzętami – kilka lat temu na ścieżce mojego życia stanął wielki przyjaciel – czarny owczarek belgijski o wdzięcznym imieniu Brylant. Z Brylantem w ciągu ośmiu lat przeżyliśmy razem wiele pięknych, ale i bardzo trudnych chwil. Teraz wiem, że Brylant wydobył ze mnie parę szlachetnych uczuć, takich jak tolerancja, czy pokora, a obecnie umiejętność opieki, bo z uwagi na swoją chorobę – wymaga jej praktycznie non stop. 
Jednak chciałbym, by jasno wybrzmiała jedna prawda – bezwarunkowa miłość do braci mniejszych NIGDY NIE ZASTĄPI miłości i naturalnych relacji do drugiego człowieka…
W mojej głowie od kilku lat kołata się myśl, by w całej swojej niedoskonałości, miłości własnej, wygodnictwie dnia dzisiejszego – pomóc, zaopiekować się, dać szansę drugiemu człowiekowi. Na pełną adopcję – w naszym wieku – jest już za późno, ale są przecież dzieci, które opuszczają domy dziecka, są młodzieńcy, którym tragiczny los zabiera niespodziewanie bliskich… Wiem jedno – z moim ogromnym bagażem doświadczeń – muszę komuś pomóc, a kiedyś sam będę pomocy potrzebował, ale najpierw trzeba dawać, by potem brać…
Piotrze – mój aniele stróżu prowadź mnie, bym nie zbłądził!!!"

3. Przejdę już do literatury przedmiotu. Moim celem nie jest ocena poszczególnych etapów życia Grzegorza D. "Ślązaka". Czytający mogą zmierzyć się i zestawić swoje dzieciństwo i młodość z jego trudnymi i dobrymi doświadczeniami. Zazwyczaj osoby, które przeżywają kryzys w związku podejmują próby ustanowienia bliskości lub tzw. "przywierania do siebie". Z moich doświadczeń pracy z małżonkami, czy partnerami wynika, że np. jedna ze stron wcześniej była przyzwyczajona do wyrażania swoich emocji i prawidłowego przywiązania do rodziny pochodzenia a druga strona była mało dojrzała emocjonalnie ponieważ osoby z rodziny - rodzice nie komunikowały się emocjonalnie, bo uważano, że nie wypada i jest to szczególnie "niestosowne" okazywanie uczuć. Możliwe jest, że osoba np. "mało wrażliwa" mimo, że odkryła swoje emocjonalne braki obawia się, że jeśli pozwoli sobie na uczucia to wtedy "wyleją się one emocjonalnym wodospadem". U takiej osoby będącej w związku małżeńskim, czy partnerskim kiedy dochodziło do konfliktu osoba musiała się domyślać, co druga osoba myśli i co będzie robić. U takich osób będących w związku ich rodzice nie komunikowali swoich uczuć i czują się "z nich jakby wyprani".

A) W metodach leczenia należy zatem brać pod uwagę i uważność regulację emocji i ich stymulację zarówno w sensie poznawczym, jak i afektywnym (nastrój) i dostosowanie do poszczególnych zachowań behawioralnych.

B) Bardzo ważne jest zatem, aby partnerzy informowali się o swoich potrzebach, tak aby druga osoba nie zakładała, że partner odgadnie "co ona myśli i co będzie robić w najbliższym, czy późniejszym czasie". Wtedy mamy pewien scenariusz postępowania tak, aby nawzajem zaspakajać swoje potrzeby i aby obie osoby komunikowały się na poziomie zarówno intelektualnym, jak i emocjonalnym. 

C) Kiedy w rodzinie pochodzenia spotykamy się z "nieregulowaną ekspresją emocji" to wtedy w takich sytuacjach możemy odczuwać niepokój a nawet agresję słowną lub w zachowaniu. Czasami tak bywa, że jedna z osób wyhamowuje ekspresję emocjonalną a druga osoba wyraża uczucia w sposób niecenzurowany. Do czynników "nieregulowanej ekspresji emocjonalnej" należą przeszłe doświadczenia z dzieciństwa i młodości. Osoby te używały  emocji jako skutecznego środka do zwrócenia na siebie uwagi np. rodziców. Poza tym osoby te mogły również tymczasowo używać nieregulowanych emocji do uwolnienia się od wysokiego napięcia emocjonalnego prowadzącego do samouspokojenia.

4. Frank M. Dattilio w "Terapia poznawczo - behawioralna" tłumacząc więzi ze współmałżonkami lub osobami w rodzinie pochodzenia, a którzy odwołują się do uczuć, jakie do nich żywią przytacza wypowiedzi badaczy: "Palmer i Baucom (1998) przeprowadzili badanie, w którym przyglądali się źródłem trwałości małżeństw oraz refleksjom współmałżonków na temat tych elementów, które się do tego przyczyniły. Autorzy wskazali, że pary przeżywające trudności zgłaszają się na terapię, ponieważ są głęboko nieszczęśliwe z powodu braku zarówno pozytywnych, jak i negatywnych reakcji swoich partnerów. W istocie współmałżonkowie muszą dostrzegać równowagę emocji u swoich partnerów. 
Gottman (1999) podkreślił znaczenie rozróżnienia gniewu i pogardy. Gniew w wymianie emocjonalnej pomiędzy współmałżonkami lub członkami rodziny może nie mieć szyderczego zabarwienia, ale w połączeniu z krytyką i pogardą zmienia się w coś negatywnego". (s. 80)
Dla przykładu: Żona zezłościła się na męża za to, że zwrócił jej uwagę dotyczącą nadmiernego robienia zakupów. W odwecie opowiedziała kilku przyjaciołom podczas przyjęcia, że mąż jest "słaby w łóżku". Mimo, że wzajemny gniew u nich ustąpił jeszcze podczas przyjęcia, to jednak mąż często powracał do tego faktu i podkreślał jak okrutna jest jego żona.

Autor: Padre Camillo 30 Oct, 2023
Pamiętne spotkanie ze św. Wandą Półtawską - przyjaciółką duchową św. Jana Pawła II w Krakowie dn. 6 października 2023 r. Poniższy wiersz o tym spotkaniu napisałem w dniu jej przejścia do Nieba 24 października 2023 r. (w pół godz.)
Autor: Padre Camillo 26 Oct, 2023
Wiersz pt. "Miłosierny Panie niech mi się stanie..." napisałem 22 października 2023 r. po moich duchowych i ludzkich przeżyciach w Kalwarii Pacławskiej i w Markowej.
Autor: Padre Camillo 03 Jul, 2023
Wiersz pt: "Wielkie Upokorzenie ku Wielkiemu Przeistoczeniu" powstał w 15 minut 2 lipca 2023 r. sprowokowany zadanym mi pytaniem: "Ile dziewczyn uratowałem z procederu prostytucji?"
Autor: Padre Camillo 12 Jun, 2023
Wiersz napisany 11 czerwca 2023 r. "w tri miga" (15 min). Tytuł jest w j. aramejskim a brzmi: "He hle ine"
Autor: Padre Camillo 12 Jun, 2023
Wiersz powstał 11 czerwca 2023 r. "w tri miga"! (15 min). Tytuł jest w j. aramejskim i brzmi: "Szehlete mne"
Autor: Padre Camillo 18 May, 2023
Wiersz pt. "MALHUTAH - KRÓLESTWO" w podtytule "Zaduiszczi - Zadośćuczynienie" został napisany 17 maja 2023 r. w Wigilię Uroczystości Wniebowstąpienia Pana Jezusa a zarazem w Wigilię 103 Rocznicy Urodzin św. Jana Pawła II w 2 godziny
Autor: Padre Camillo 23 Apr, 2023
Ten wiersz napisałem 17 II 2023 r. Eksponuję go z racji 103 rocznicy urodzin naszego ukochanego świętego papieża Jana Pawła II na 18 maja 2023 r.
Autor: Padre Camillo 23 Apr, 2023
Eksponuję w tej części 3 wiersz mojej kuzynki Doroty P. z Bełchatowa pt. "Przyszłość"
Autor: Padre Camillo 01 Apr, 2023
Wiersz pt: "Odmów początek pacierza. Zakładaj deski na nogi i jedź do Nieba" jest napisany 5 lutego 2023 r. pod Harendą w Zakopanym ku czci i pamięci Św. Jana Pawła II w 18 rocznicę Jego przejścia do Nieba - niechaj On nam dopomaga na teraz i na zaś
Autor: Padre Camillo 29 Mar, 2023
Zamieszczam dwa wiersze, które napisała Dorota P. z Bełchatowa. Ich tytuły to: "Przyszłość", "Czym jest przyszłość?"
Pokaż więcej..
Share by: